Pandemia na polskich drogach i ulicach
W mediach już od dłuższego czasu podnoszony jest temat ilości wypadków drogowych oraz ilości ofiar tych wypadków, do których dochodzi w okresie obecnej pandemii. W wypowiedziach zwraca się uwagę na fakt, iż mimo dużego zmniejszenia natężenia ruchu w całej Polsce, ilość wypadków zmalała w niewielkim stopniu, a ilość ofiar jest na poziomie takim samym, jak przy pełnym obciążeniu dróg. Aktualnie pojawiają się publikacje, z których wynika, iż w ostatniej majówce, mimo nadal znikomego ruchu turystycznego, na drogach zginęło więcej Polaków niż rok temu. Zatem choć nie wprost, to jednak media piszą o epidemii na polskich drogach. Pandemia to nie jest, gdyż średnie ilości rannych i ofiar śmiertelnych wypadków drogowych w Europie, są o wiele poziomów niższe niż w Polsce. O krajach z najniższą ilością ofiar, w tym kontekście nie ma nawet co wspominać. Fakty zatem pokazują, iż bez względu na okoliczności, w zakresie masowej śmierci na polskich drogach, nic się nie zmienia. Podejrzewam, iż niektórzy Czytelnicy uważają, że mówienie o masowej śmierci na polskich drogach, to przesada. Oczywiście, że zależy to od podejścia do zagadnienia. Jeśli bowiem dochodzi do dziesiątek tysięcy wypadków drogowych, a zarejestrowanych w Polsce samochodów są miliony, to zapewne znajdą się ludzie, którzy pytać będą: Ależ w czym problem? Takich cyników zachęcam do porównania sobie statystyk dotyczących ofiar wypadków drogowych w Polsce, z ilością ofiar ostatniej wojny na Ukrainie. Otóż w najbardziej krwawym jej okresie, rocznie ginęło na owej wojnie tyle samo ludzi co na polskich drogach. A Ukraina przypomnę, mała nie jest. Natomiast jeśli chodzi o ilość osób rannych i trwale okaleczonych, to w tych samych okresach, na polskich drogach było ich kilkakrotnie więcej niż rannych w ukraińskim, wojennym piekle.
Jak wspomniałem, w zakresie bezpieczeństwa w ruchu drogowym na polskich drogach nic się nie zmienia. Nadal też nie zmieniają się związane z tym problemem działania służb. Siła przekazów medialnych jest większa niż w latach dawniejszych, ale treści pozostają wręcz identyczne. Przed ogłaszanym wydarzeniem, komunikaty służb są zróżnicowane: Dziś policja rozpoczyna akcję „bezpieczny weekend”. Albo: Jutro policja w całym kraju rozpoczyna akcję „bezpieczna majówka”. Po wydarzeniu jednak, zawsze jest tak samo: Cisza na temat sukcesów policji, w związku z tak głośno reklamowanymi, szeroko zakrojonymi działaniami. Media natomiast, podają kolejne, zatrważające liczby ofiar wypadków drogowych, które przecież są bardzo wymownym podsumowaniem owych działań. Nikt nie rozlicza komendantów ani tym bardziej ministrów, za ich uporczywe zgody na bezsensowną śmierć na polskich drogach. Przypominam, iż były też akcje służb, niezwiązane z żadnym, konkretnym okresem. Uważam, iż co do zasady bardzo słuszne, ale co z tego, skoro nieskuteczne. Na przykład „bezpieczny przejazd kolejowy”. Pisałem już o tym problemie: http://www.blog.correct.auto.pl/wydarzenia/ Były i inne akcje, w tym jedna z ostatnich, szczególnie silnie nagłaśniana, o ile mi wiadomo, nadal realizowana: „policyjne grupy speed”. Omawiane tu statystyki pokazują, że nawet zasilenie policji tak dużą ilością bardzo drogiego sprzętu, jak w przypadku grup speed, nie daje absolutnie żadnych, pozytywnych efektów. Dlaczego tak jest? O tym też już pisałem: http://www.blog.correct.auto.pl/2018/02/07/zespoly-badania-przyczyn-wypadkow-drogowych/ Mógłbym na tym poprzestać i napisać: A nie mówiłem? Nie o to mi jednak chodzi. To jest jak sądzę oczywiste, że od policji w szczególności, oczekujemy działań skutecznie chroniących życia naszych bliskich i nas samych. Nie mniej jednak uważam, że nie sposób winić szeregowych policjantów za patologie na polskich drogach. Oni otrzymują rozkazy i wytyczne, a potem są z nich rozliczani. Przede wszystkim jednak, wymaga się od funkcjonariuszy, aby słupki, które muszą wypełniać, jakiemuś decydentowi się zgadzały. To zrozumiałe, iż każda akcja policji wymaga zaangażowania odpowiednich sił i środków. Jeśli jednak policjantów nie szkoli się, a jednocześnie wymusza się od nich dogadzania statystykom, które z poprawą bezpieczeństwa na drogach nic wspólnego nie mają, to nie może dziwić, że praca i zaangażowanie szeregowych policjantów, są zbyt często nieskuteczne.
Mam taką, głęboką nadzieję, iż może przy okazji obecnej pandemii zauważone zostanie, iż polskie drogi, od lat ogarnięte są śmiertelną epidemią. Zwracam tu uwagę, iż tak jak w przypadku COVID, tak i w przypadku śmiertelnej epidemii, z którą mamy do czynienia na polskich drogach, często nosiciel wirusa (sprawca), nie umiera, a nawet nie choruje. Jak widzimy w aktualnych przekazach medialnych, opanowanie epidemii wymaga zdecydowanych, niepopularnych działań. W szczególności, wymaga odizolowania zdrowych od zakażonych wirusem. Do tego, aby takowych wyszukać, potrzebna jest wola polityczna, ale także i sztaby kompetentnych funkcjonariuszy państwowych. Tak to już jest, iż najgłośniej wykrzyczane hasła, same w sobie życia nikomu nie uratują. Człowiek człowiekowi natomiast, oooooooo, to już tak! Ale człowiek ów musi taką intencję mieć oraz umiejętności i środki do zrealizowania tego, wydawałoby się oczywistego celu.